Zdjęcia tu publikowane powstały po tragedii smoleńskiej głównie w Warszawie. Stanowią moją dokumentację tego co działo się w czasie kolejnych dni tuż po katastrofie, oraz w trakcie kolejnych miesięcznic.

Wiadomości o Smoleńsku dla Zbyszka i nie tylko


Prokuratura ukrywa, że znaleziono składniki broni termobarycznej.

Jacy biegli taka prokuratura, jaka prokuratura takie śledztwo, tak w skrócie można potraktować najnowsze poczyniania Naczelnej Prokuratury Wojskowej szeroko reklamowane w prorządowych mediach.

Zapewnie niektórzy pamiętają mój tekst w którym zostało wykazane, że prokuratura wojskowa zleciła badania na wykrycie materiałów wybuchowych na pokładzie rządowego Tu-154m - a więc jedne z najważniejszych badań dotyczących tragedii smoleńskiej Wojskowemu Instytutowi Chemii i Radiometrii w Warszawie , który... jest pozbawiony akredytacji na badania materiałów wybuchowych.
 
http://wpolityce.pl/artykuly/29881-wybuch-w-rzadowym-tu-154m-jak-w-rzecz...

Ten pozbawiony akredytacji instytut poza wykryciem "obecności węglowodorów alifatycznych, naftenowych i aromatycznych zawierających w cząsteczce od 8 do 14 węgli... i braku możliwości jednoznacznego stwierdzenia w jaki sposób się znalazły na pokładzie Tu-154m, wykazał min, że... badał "Oktogon" czyli plac i metro w Budapeszcie oraz figury geometryczne zamiast materiału wybuchowego o nazwie "Oktogen".



W swoim najnowszym poczynianiu Naczelna Prokuratura Wojskowa założyła stronę internetową, gdzie opisując badania jakie wykonała cytuje ten bardzo ważny fragment przedstawiający wnioski tego pozbawionego akredytacji do badań materiałów wybuchowych instytutu.

http://www.npw.gov.pl/491-Opinieiekspertyzy.html

1. opinia biegłych z Wojskowego Instytutu Chemii i Radiometrii w Warszawie z dnia 18 czerwca 2010 r. (postanowienie Wojskowej Prokuratury Okręgowej w Warszawie z dnia 19 maja 2010 r.). Biegli w przedstawionej opinii stwierdzili, że w próbkach szczątków zebranych na miejscu katastrofy nie stwierdzono obecności bojowych środków trujących oraz produktów ich rozkładu powyżej granicy ich wykrywalności. Biegli nie stwierdzili także obecności materiałów wybuchowych takich jak: dinitrotoluenu, nitroglikolu, nitrogliceryny, trinitrotoluenu, heksogenu, oktogonu oraz pentrytu. W następstwie przeprowadzonych badań i pomiarów, biegli podali, iż próbki dostarczone do badań nie stanowią dodatkowego źródła celowo wprowadzonych substancji promieniotwórczych emitujących promienie alfa, beta, gamma, czy promieniowanie neutronow"


1. Ja widać prokuratura powiela "błąd" lub/i bierze udział w celowej manipulacji (w końcu przed sądem mogą się tłumaczyć, że rzeczywiście badali plac w Budapeszcie (Oktogon) zamiast materiału wybuchowego o nazwie "Oktogen".

2. Jednak to nie wszystko. Najbardziej szokujące jest to, że prokuratura wymieniając na swojej stronie internetowej wnioski z badań całkowicie pomija punkt "c".

" c) W analizowanych próbkach wykryto obecność węglowodorów alifatycznych, naftenowych i aromatycznych zawierających w cząsteczce od 8 do 14 węgli..."

Jednak bardzo istotne jest kolejne zdanie i jedno użyte słowo:

„...związki te są pozostałością paliwa lotniczego a ich obecność jest najprawdopodobniej następstwem wypadku lotniczego”

Słowo „najprawdopodobniej” zostało „najprawdopodobniej” użyte gdyż związki te są także składnikiem bomby paliwowo-powietrznej (broni termobarycznej). Badania widocznie nie mogły stwierdzić jednoznacznie, jak „węglowodory” się na próbkach znalazły".

Podsumowując, widać, że prokuratura powiela fatalny "błąd" tego nieakredytowanego do badań instytutu lub/i bierze udział w celowej manipulacji (w końcu przed sądem mogą się tłumaczyć, że rzeczywiście badali plac w Budapeszcie (Oktogon) zamiast materiału wybuchowego o nazwie "Oktogen".

Prokuratura ukrywa także przed opinią publiczną, że na pokładzie rządowgo Tu-154m, który rozbił się w dniu 10.04.2010 nad Smoleńskiem "W analizowanych próbkach wykryto obecność węglowodorów alifatycznych, naftenowych i aromatycznych zawierających w cząsteczce od 8 do 14 węgli..." - składnika broni termobarycznej (bomby paliwowo-powietrznej).


******
Nie ufam Tuskowi i Putinowi
Mam plany na przyszłość.
Nie mam żadnych myśli samobójczych.
           *****
Zatrzymajmy seryjnego samobójce grasującego pod rządami Tuska i Putina zanim sowiecka dzicz wejdzie do Polski.
Zapraszam również na Facebook
http://www.facebook.com/groups/365759720156559/
http://www.facebook.com/AkcjaNieJestemSamobojca


--------------------------------------------------
P.S

W związku z wcześniejszymi tekstami, które opublikowałem na temat "badania" przez prokuraturę placu w Budapeszcie (Oktogon) zamiast materiału wybuchowego (Oktogen)  w dniu 7 czerwca 2012 roku zostały w wikipedii wprowadzone zmiany sugerujące, że OKTOGON to także nazwa materiału wybuchowego. Zmiany te zostały wprowadzone w sposób wyjątkowo manipulacyjny. Szerzej opisuje to w tekscie

http://www.niepoprawni.pl/blog/1903/oficer-tuskomaku-na-froncie-wikipedii


Lasek traci w oczach pilotów Nasz Dziennik 05.06.2012




Z doświadczonym wojskowym nawigatorem Radiolokacyjnego Systemu Lądowania, posiadającym klasę mistrzowską, rozmawia Marcin Austyn

Doktor inż. Maciej Lasek, szef Państwowej Komisji Badania Wypadków Lotniczych i wiceprzewodniczący podkomisji lotniczej w tzw. komisji Millera, w rozmowie z "Gazetą Wyborczą" twierdzi, że w katastrofie smoleńskiej nie ma nic zagadkowego, a zagadka powstaje, gdy odrzucamy fakty takie jak ślady na ziemi czy zapisy rejestratorów. Rzeczywiście w tej materii wszystko zostało wyjaśnione?

- W sprawie katastrofy smoleńskiej pozostało jeszcze wiele pytań bez odpowiedzi. Jednak nie dziwi mnie ton narracji prowadzonej przez pana Laska. Celnie sytuację oddał na łamach "Naszego Dziennika" prof. Edward Malec, który zauważył, że pan Lasek, członkowie komisji nie mają żadnych kontrargumentów, by zanegować ustalenia prof. Wiesława Biniendy. Dla mnie np. wielką zagadką jest to, jak rozrzucone zostały części samolotu Tu-154M. Jeśli komisja przyjęła, że samolot spadł na ziemię z wysokości 25-35 metrów, to logika podpowiada, że znany z relacji ze Smoleńska rozrzut części samolotu był zbyt duży. Jeśli jeszcze weźmiemy pod uwagę fakt, że teren wokół lotniska Siewiernyj był dość miękki, grząski, to wydaje się, że wiele części samolotu powinno się wbić w ziemię na głębokość około metra. Tymczasem tu części samolotu zostały rozrzucone na powierzchni ziemi. Dlaczego tak się stało?

Lasek odpowiada, że w maju 1987 r. w Lesie Kabackim Ił-62 też rozpadł się na tysiące kawałków. Przekonuje Pana ten argument?

- Nie. W tamtym przypadku samolot rozpadał się już w powietrzu, palił się. W Smoleńsku do chwili zderzenia z ziemią samolot był praktycznie w całości. Nawet gdyby założyć, że końcówki drzew były ścinane przez samolot, to tego rodzaju kolizje nie mogły spowodować rozpadu maszyny na tak drobne części. To nie był szybowiec, ale potężny samolot o masywnej konstrukcji. On nie mógł się tak po prostu rozlecieć na kawałki, a jego ciężkie silniki powinny zakopać się w ziemi. Widziałem zdjęcia z różnych katastrof samolotów wojskowych - myśliwskich i transportowych - z reguły silniki i ciężkie elementy samolotu grzęzły w ziemi. Tu, na tym miękkim terenie, wszystko pozostało na powierzchni.




Wojskowa Prokuratura Okręgowa w Warszawie powołała zespół biegłych, który od podstaw bada katastrofę. Stało się to tuż po ogłoszeniu raportu komisji Millera. Śledczy nie ufają bezgranicznie ustaleniom komisji i chcą potwierdzenia serwowanych nam tez.

- Stało się tak, bo jest jeszcze o co pytać. Skoro prokuratorzy zrezygnowali z pojedynczych ekspertyz i zdecydowali się na kompleksowe badanie katastrofy, to najwyraźniej mieli pewne wątpliwości. Zastanawia mnie tu jednak jedna rzecz. Bo zasadniczo istnieje pewna rozdzielność w obowiązkach prokuratury i komisji badającej okoliczności wypadku. Komisja ma zbadać przyczyny wypadku, pokazać jej źródła, a prokuratura ma wskazać winnych zaniedbań i skierować do sądu stosowny akt oskarżenia. W tym przypadku wydaje się, że prokuratura przejęła zadania komisji. To, co robi zespół ekspertów powołany przez śledczych, jest przecież badaniem katastrofy od podstaw. To zastanawia. Przecież gdyby Międzypaństwowy Komitet Lotniczy (MAK) zbadał ten wypadek dogłębnie, to nawet niepotrzebna byłaby komisja Millera. Tymczasem prokuratura wzięła się za własne, gruntowne badania. Dla mnie znaczy to tyle, że śledczy uznali, że w sprawie jest jeszcze wiele niejasności, których komisja nie rozwiała. Dlatego też dziwi mnie, że po wystąpieniach zagranicznych naukowców (m.in. prof. Biniendy) nie została ponownie zwołana polska komisja, aby w grupie ekspertów zweryfikować pojawiające się rozbieżności.




Maciej Lasek przyznaje, że wszelkim teoriom należy dać odpór na drodze naukowej, ale na zasadzie dyskusji specjalistów bez dostępu mediów i polityków.

- Tylko co da tak prowadzona dyskusja? Takie rozwiązania będą służyły tylko próbie podtrzymania prestiżu komisji Millera. W mojej ocenie, w skład tego gremium weszli eksperci mający jakieś tam pojęcie na temat poszczególnych elementów z dziedziny lotnictwa, ale ich wiedza była w pewien sposób ograniczona. Przecież np. wojskowy, który był kiedyś pilotem, nie jest specjalistą od mechaniki lotu czy aerodynamiki albo od wytrzymałości materiałów. Zatem najprościej było skonsultować swoje przemyślenia z naukowcami. Oni po to są i chętnie służyliby pomocą. Tymczasem prace komisji oparły się w głównej mierze na wynikach pracy MAK. Praktycznie nie wykonano żadnych obliczeń. W zasadzie nie przeprowadzono też żadnych badań. Bo jaką wartość mają np. oględziny szczątków samolotu, które zostały zebrane - i to nie wszystkie - bezładnie na kupę, niczym na szrocie? To nie było fachowe badanie powypadkowe.




Premier mógłby ujawnić dokumenty na temat katastrofy jakiemuś szerokiemu zespołowi biegłych lub środowiskom naukowym?

- Wydaje mi się, że premier powinien ujawnić wszelkie materiały i dokumenty związane z katastrofą, a to dlatego, że zginął w niej prezydent RP, wysocy rangą wojskowi, elita polityków. To nie był typowy wypadek samolotu pasażerskiego. Oczywiście tego rodzaju zdarzenia są też wielkim dramatem, jednak tu sytuacja była nadzwyczajna. Dlatego premier powinien być otwarty na wszelkiego rodzaju inicjatywy, które pozwoliłyby na wyjaśnienie wszystkich przyczyn katastrofy czy ich naukowe zweryfikowanie. Obecne zachowanie czy to premiera, czy członków komisji, którzy wypowiadają się w sprawie katastrofy lakonicznie albo uciekają od spotkań z dziennikarzami, idzie dokładnie w przeciwną stronę.




Niewątpliwie istnieje problem braku zaufania do prac komisji. Do tego możemy bazować tylko na słowie, bo szczegółów nie znamy. W takiej sytuacji każde ustalenie naukowe - inne niż komisji Millera - skazane jest na banicję?

- I właśnie o to chodzi. W ten sposób można torpedować wszelkie badania naukowe innych naukowców, ekspertów niż ci, którzy byli związani z komisją Millera. Tymczasem patrząc na prace tej komisji z punktu widzenia lotniczego, śmiem powiedzieć, że komisja tylko prześlizgnęła się po zebranych materiałach, dowodach i wydała werdykt zasadniczo zgodny z werdyktem MAK. Nie wiem, czy wynikało to z indolencji, czy też chodziło o politykę. Może nie chciano drażnić "niedźwiedzia ze Wschodu". Bez względu na powód badanie okoliczności katastrofy zostało potraktowane na zasadzie "stało się i nie ma po co sprawy rozgrzebywać".




Na konferencji "Mechanika w lotnictwie" dyskutowało grono fachowców. I chociaż dr Lasek twierdzi niby, że dla tego środowiska sprawa jest jasna, to jednak równocześnie przyznaje, że pytano go o wybuch. Czyli i w tym środowisku są wątpliwości?

- Oczywiście, że wątpliwości i w tym zakresie istnieją, bo przecież nikt jednoznacznie nie potwierdził, że takiego wybuchu nie było. Osoby stojące w opozycji do ustaleń zespołu parlamentarnego, któremu przewodzi poseł Antoni Macierewicz, starają się tylko ośmieszać podnoszone przezeń wątki. A przecież one mogą być prawdziwe. Nie ma ze strony tych ludzi żadnych wyników badań jednoznacznie dowodzących, że wybuchów nie było. Oczywiście wszystko można zanegować, ale trzeba mieć w ręku mocne argumenty. Wtedy można dyskutować i wypracować jakieś stanowisko. Z pewnością nie może być tak, że na wyniki obliczeń prowadzonych przez naukowca odpowiada się na zasadzie "skrzydło służy do latania, a nie do ścinania brzozy". To nie jest odpowiedni poziom dyskusji, a w tym kierunku idziemy, niestety także w środowiskach naukowych.




W Kazimierzu dyskusja o Smoleńsku trwała trzy razy dłużej, niż zaplanowano. To chyba też coś znaczy?

- To zainteresowanie wynika z faktu, że zbyt mało wiemy o tej katastrofie i wciąż szukamy odpowiedzi na wiele pytań. Jest grupa naukowców, którym ta sprawa nie daje spokoju i chcą działać, ale tego rodzaju inicjatywy spotykają się z oporem. Ponadto strona rządowa, eksperci komisji poprzez negację wszystkich opinii odbiegających od "słusznego nurtu" usiłują obrzydzić społeczeństwu temat Smoleńska. Czynią tak, bo mają coś na sumieniu - mam tu na myśli to, że mają tę świadomość, iż proces badania wypadku samolotu Tu-154M nie został właściwie poprowadzony i odbiegał od obowiązujących w świecie standardów. Członkowie komisji Millera chcą to ukryć. Dziś pan Lasek jest szefem PKBWL i nietrudno jest wyobrazić sobie, czym dla niego skutkowałoby przyznanie się do jakichś niedociągnięć czy zaniedbań podczas badania katastrofy Tu-154M. Niestety, działa on asekurancko i z rozmów z kolegami wiem, że przez to traci zaufanie wielu pilotów. Tymczasem właśnie dążenie do ujawnienia pełnej prawdy na temat okoliczności katastrofy powinno być dla niego i jego współpracowników z komisji Millera priorytetem. Do tego przecież zostało powołane to gremium.
Dziękuję za rozmowę.


Gdzie się podziali krytycy Biniendy?           Nasz Dziennik 25.05.2012            http://www.naszdziennik.pl/index.php?dat=20120525&typ=po&id=po05.txt








Anna Ambroziak


Z możliwości bezpośredniej konfrontacji z tezami prof. Wiesława Biniendy nie skorzystał żaden z wielokrotnie i uporczywie podważających je publicznie parlamentarzystów koalicji rządowej czy "ekspertów" epatujących swoimi mądrościami widzów TVN24

Symulację dotyczącą przebiegu ostatniej fazy lotu rządowego Tu-154M zaprezentował wczoraj na posiedzeniu parlamentarnego zespołu smoleńskiego prof. Wiesław Binienda z Uniwersytetu w Akron.
Sejmowa sala pękała w szwach, przyszli posłowie opozycji: PiS i Solidarnej Polski, były rodziny ofiar (Ewa Kochanowska, Małgorzata Wassermann, Dariusz Fedorowicz, Andrzej Melak). Zabrakło parlamentarzystów koalicji rządowej i lewicy. - Nie należę do zespołu, poza tym mam posiedzenia komisji - tłumaczy się Eugeniusz Kłopotek (PSL). - Ale nawet gdyby Sejmu nie było, to też bym nie był, bo pracuję zawodowo - dodaje, tłumacząc przy tym, że nic o posiedzeniu zespołu nie wiedział. Szkoda, bo informacja o tym znajdowała się na stronie internetowej Sejmu. Dostępnej dla wszystkich, więc i dla parlamentarzystów. - Myśli pani, że ja przeglądam strony internetowe? - odburkuje Kłopotek, który jeszcze niedawno zapewniał, że będzie popierał każdą propozycję zmierzającą do wyjaśnienia przyczyn katastrofy smoleńskiej. - Nie jestem członkiem tego zespołu - mówi z kolei Marek Wójcik (PO), wiceszef sejmowej Komisji Administracji i Spraw Wewnętrznych, dopytywany o powód absencji. Zdziwiony takimi tłumaczeniami jest Stanisław Piotrowicz, członek prezydium zespołu smoleńskiego. - Informacja o posiedzeniu zespołu była dostępna. Posiedzenie nie jest zamknięte, każdy może wziąć w nim udział, wystarczy chcieć - zaznacza. - Zawsze jesteśmy dumni z Polaków, którzy za granicą potrafią być ambasadorami Polski, którzy są ekspertami i od których możemy czerpać pewną wiedzę - mówiła Dorota Arciszewska-Mielewczyk (PiS), która na posiedzenie zespołu przyszła.

Milczenie ekspertów Millera
Profesor Binienda po raz kolejny wskazał, dlaczego teoria o utracie jednej trzeciej panelu skrzydła po zderzeniu z brzozą jest niespójna, nieprawdopodobna czy wręcz nierealna. Z analizy raportu MAK i komisji Jerzego Millera wynika, że po tym zdarzeniu maszyna gwałtownie wznosi się do góry. Żeby nabrać wysokości, musiałaby w tym momencie osiągnąć duże przyspieszenie pionowe: 10 g lub 8 g. - Takiego manewru nie jest w stanie wykonać żaden samolot tego typu - tłumaczył prof. Binienda, który kilka dni wcześniej swoją symulację numeryczną prezentował wykładowcom z Politechniki Warszawskiej. Jej wyniki w kwietniu przedstawiał też na specjalistycznej sesji w Pasadenie (USA). - Na tej konferencji było ponad 200 ekspertów. Zaprosiłem na nią również ekspertów komisji Millera oraz ekspertów MAK, by przedstawili swoje wyniki badań. I byśmy mogli się podzielić swoimi konkluzjami. Niestety, nikt ani nie przyjechał, ani nic nie przysłał. Po tej prezentacji nie było ani jednego komentarza, który wskazywałby na jakieś błędy tego modelu - wskazywał wczoraj prof. Binienda. Zaznaczył, że jego wyliczeniom przeciwstawia się jedynie opinie i przypuszczenia. - Nikt nie wystąpił z krytyką merytoryczną moich analiz - zauważył profesor.
Ani szef Państwowej Komisji Badania Wypadków Lotniczych Maciej Lasek, ani dwóch innych członków komisji Millera: Wiesław Jedynak i Stanisław Żurkowski, nie odbierali wczoraj telefonów. Trzeci potencjalny rozmówca Bogdan Fydrych odmówił z kolei komentarza. - Nie udzielam żadnych odpowiedzi. Dla mnie jest to sprawa zamknięta - powiedział proszony o ustosunkowanie się do tez Biniendy. - Dziwię się takiej postawie. Gdyby ktoś podważał publicznie dorobek mojej pracy, to na pewno zająłbym stanowisko. Nie zrobiłbym tego, gdybym nie miał kontrtezy. Jeżeli liczą na to, że ich milczenie zdeprecjonuje wysiłek pana profesora, to się mylą - ocenia mec. Piotr Pszczółkowski. Sam Binienda przyznał wczoraj, że niedawno próbowała się z nim skontaktować pewna grupa Rosjan, chodziło rzekomo o pomoc w skonstruowaniu silnika odrzutowego. - Kiedy zacząłem sprawdzać tę firmę, okazało się, że nie ma nic wspólnego z silnikami odrzutowymi - mówił. Odnosząc się do pytań posłów dotyczących wyboru drogi prawnej, czyli aneksu 13 do konwencji chicagowskiej, Binienda odpowiedział, że nie może brać poważnie pod uwagę postępowania, w którym złamano praktycznie wszystkie punkty załącznika. Chodzi m.in. o archiwizację dokumentacji wraku, konwencja wymaga sfotografowania każdego elementu wraku i ciał ofiar. Poza tym nakazuje zebranie wszystkich elementów maszyny w zadaszonym hangarze. Powinna też zostać dokonana fizyczna rekonstrukcja wraku samolotu. - Tego, co zostało zrobione, nie można nazywać śledztwem. Dlatego wzywamy do powstania prawdziwej komisji międzynarodowej, która takie śledztwo przeprowadzi - zastrzegł profesor. Czy badanie wraku tupolewa może jeszcze coś wnieść do śledztwa? Na to pytanie prof. Binienda odpowiedział twierdząco. Tak, można dokonać analiz pod kątem środków chemicznych. Można też badać historię odkształceń i zniszczeń. Dokonanie tych analiz byłoby możliwe nawet w sytuacji, gdyby strona rosyjska nie zwróciła nam wszystkich szczątków Tu-154M. Binienda zasugerował, że przetrzymywanie wraku na płycie lotniska Siewiernyj jest działaniem celowym. - MAK jest akredytowaną instytucją w ICAO, która wie, jak przeprowadzać śledztwa prawidłowo. Jednak w tym wypadku MAK naruszał punkty jeden po drugim - wskazał. W ocenie Biniendy, gdyby polski rząd wykazał taką wolę i zainteresowanie, obiektywne badanie mogłyby podjąć amerykańska NTSB lub gremia europejskie, w tym m.in. Europejska Agencja Bezpieczeństwa Wewnętrznego.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz